The meantime – chwila, w której sobie uświadamiamy, że nasze planowane przyszłe „ja” nigdy się nie zjawi, a jedyna wersja nas samych, którą mamy do dyspozycji, to ta, która jest w tej chwili. Jak gdyby rola, którą mamy w życiu odegrać, spadła właśnie na to wiecznie nieprzygotowane dziecko, które ciągle sobie nie radzi i które długo, długo, powtarzało sobie tekst pod nosem, ale wciąż go nie umie. A tu nagle zostaje wypchnięte w sam środek naszego życia, które jest już gdzieś w połowie drugiego aktu.
/hasło ze słownika „Dictionary of Obscure Sorrows” Johna Koeniga, tłum. P. Stankiewicz/
Niewątpliwie jest to dla mnie czas krytyczny: młodość
przeszła doszczętnie i nastał czas, w którym nie wolno już zapowiadać, lecz
trzeba dawać rzeczy mogące istnieć, mające chociażby pewne tylko prawo do
istnienia. I jednocześnie coraz jaśniej występują wszystkie braki w
przygotowaniu, wszystkie zaniedbania. Rozpacz jest rzeczą łatwiejszą, niż
spokojne i zimne spojrzenie na rzeczy tak, jak są one. Bardziej niż wszelkie
braki kultury ciąży i jest groźniejszy wewnętrzny rozstrój woli, wzrastający
brak odwagi.
/S. Brzozowski/
/Zapiski w termosie/