v'idelcem v musk

17.03.2011

Wszystko jest mgnieniem oka. Ironicznym. /S.J. Lec/

W związku z ostatnimi, niewesołymi wydarzeniami, nachodzić mnie znów zaczęły refleksje na temat końca świata. Zawsze trudno mi było zachować optymizm, jeśli chodzi o historię ludzkości. A jednocześnie nie wierzyłam nigdy do końca w pełne patosu wieszczenia apokaliptyczne. "Pomieszanie z poplątaniem" przenoszę więc z mojej głowy na tę oto notatkę.

Bo tak: z jednej strony chciałoby się powtórzyć (nieco wyrwany z kontekstu) fragment tekstu zespołu o wielce wymownej nazwie Koniec Świata:

Tak więc lepiej chodźmy na dach,
bo nie za wesołe mam wieści,
jeśli chodzi o następnych kilkanaście lat




A z drugiej strony, mogę przyklasnąć Gałczyńskiemu, który wymyśla taką oto scenę:

TEATRZYK „ZIELONA GĘŚ”
ma zaszczyt przedstawić
Koniec świata

PAN BÓG:
Rrrrrrr. Ogłaszam koniec świata. Rrrrrrr.

[Cała kosmiczna kombinacja zaczyna się demontować.]

BIUROKRATA:
Rrrrrrr. Bardzo dobrze. Rrrrrrr. Ale gdzie jest w tej sprawie odnośne pismo z okrągłą pieczątką zaopatrzone tamtejszym numerem przeciągniętym przez tutejszy dziennik podawczy?

[Okazuje się, że takie pismo było, ale zginęło, wobec czego koniec świata wprawdzie następuje faktycznie, ale formalnie nie ma żadnego znaczenia.]

K U R T Y N A
spada optymistycznie

1947


/K.I. Gałczyński/

Należy także pamiętać, że

Anioły stróże na niebieskich łabędziach latają nad nami.
/Kawałek Kulki/



A cały tekst piosenki, odczytany symbolicznie, może się okazać całkiem pozytywną alternatywą. Na przykład wobec takiego wiersza:

Źródło

Kiedy błądziłem w Piekle, o którym nie śpiewam,
Dlatego, że mi klątwy się wpierw w usta kleją,
Jak muchy brzydkiej, które ze skwarów szaleją –
I nie śpiewam dlatego, że nim pocznę, ziewam;
Kiedy błądząc przeszedłem kolumnadę-nudów,
Długą i prostą – tudzież kaprysów-przedsienia
I niedogasłych w piasku cmentarz-wielkoludów,
Ruszających się sennie pod brukiem z kamienia;
Gdy przemierzyłem kroki mymi przedpokoje –
Nerwów głupich, co ciągle przemierzają stroje,
A nie są nigdy na czas ubrane weselny !...
-Gdy przestąpiłem nędzy próg, kłamstwa-podwoje
I mijałem już zbrodni-labirynt bezczelny,
Po-oklejany zewsząd wyrokami prawa –
Znalazłem się na miejscu, gdzie pod stopą lawa
Stygła – i szedłem dalej w powietrzu i porze,
I świetle, które było rzetelne bez-Boże!...
- Na podobieństwo łanów zwęglonych wulkanem
Lub morza, co zatęchło postępem wstrzymanym,
Morze fal, które stojąc, poglądały wzajem,
Dziwione niezwykły, głębi obyczajem
Jak Sfinksy—zaś nad nimi pelikanów nieco
Z otwartymi gardłami, co schły od pragnienia,
I gwiazd parę czerwonych, które w otchłań lecą,
Gasnąc…
… tam szedłem (spomnieć trudno bez wytchnienia!...)
Szedłem tam- -kędy?...- wątpiąc… - gdy roślinka drobna,
Blada i do niewprawnie wyszytej podobna,
Szepnęła mi: „Jest źródło”…- a dalej, w parowie,
Poczułem coś jak wilgoć.
Z tejże samej strony
Śmiech mię doleciał gorzki i szmer przytłumiony.
I obaczyłem Męża z rękami na głowie,
Jak kiedy kto przenosi całą swą siłę
W stopy własne – ten deptał modrą Źródła żyłę,
Jakoby wstęgę, która mu sandał oplotła,
Lub szargała się w prochu, gdzie ją stopa wgniotła.
Śmiech człowieka był wściekły – wymowa odrębna:
Coś – jak tętno za trumną noszącego bębna,
Którym wybrzmiewał sarkazm, chrypiąc z nienawiści:
„Patrzcie! … jak Duch-stworzenia obuwie mi czyści!...”


/C.K. Norwid/